W sobotę, w wieku 84 lat, zmarł Zygmunt Sutkowski. Przez 43 lata był prezesem Dolnośląskiego Okręgowego Związku Tenisa Stołowego i postacią, którą w polskim pingpongu znał chyba każdy.
Ambitny i zawzięty, za zawodniczki z Wrocławia i swojego okręgu dałby się pokroić. Zresztą tak samo jak za ukochaną dyscyplinę. Do samego końca żywo interesował się wszystkimi sprawami środowiska, męczyły go nierozwiązane problemy. Przez pandemię nie doczekał się upragnionych mistrzostw Europy w Polsce.
Niestrudzenie pomagał kolejnym pokoleniom. Wspierał jak mógł, nawet odwoził na treningi, byle tylko pod jego skrzydłami rozkwitały następne talenty. A było ich wiele. Z bólem serca odchodził na zasłużoną emeryturę, ale z angażowania się w sprawy związane z wrocławskim, i nie tylko, nigdy nie zrezygnował. Do Tarnobrzegu ostatni raz przyjechał w maju 2017 roku na pamiętny finał Ligi Mistrzyń z Berlinem. Meczów ligowych KTS Enea Siarkopol we Wrocławiu jednak nigdy nie opuszczał bez ważnego powodu. Zwłaszcza, gdy w Tarnobrzegu zaczęła występować Elizabeta Samra, do której miał wyjątkową słabość. Powtarzający się od lat dialog: Eli! Terni, Terni! (odbywały się tam MEJ, w których Zygmunt Sutkowski uczestniczył, a młodziutka Samara występowała z sukcesami), na które Eliza zawsze reagowała śmiechem i swoim: hello, my Friend! nigdy się im nie nudził.
Wypadałoby więc po raz ostatni powiedzieć: good bye our Friend, mecze we Wrocławiu już nigdy nie będą takie same. Spoczywaj w pokoju.
Wspomnienie Zygmunta Sutkowskiego i wywiad w Słowie Sportowym po zmianie pokoleniowej