Za siedmioma górami, za siedmioma lasami…
Tak można by zacząć tę historię, a w zasadzie wspomnienie. Półfinałowy mecz Ligi Mistrzyń w Kartagenie to powrót w dobrze znany rejon, który uruchomił lawinę wspomnień: dramatyczne walki z UCAM w Pucharze Europy, kiedy w składzie hiszpańskiego zespołu grała m.in. Shen Yanfei czy Sun Beibei z Singapuru. Wspomnienia mieszane, bowiem najpierw Kartagena stała na drodze do marzeń a później los się odwrócił i to Tarnobrzeg krzyżował plany rywala z Półwyspu Iberyjskiego. O wzajemnych pojedynkach długo by pisać, ale jedna rzecz nigdy się nie zmieniała – bez względu na wynik, spotkania charakteryzował wzajemny szacunek obu ekip i odwieczna obecność Li Qian w szeregach polskiej drużyny.
Do Kartageny wyprawy zawsze były długie i męczące. To nadmorskie miasto leży w Murcji, a z Polski połączenia są raczej słabsze niż lepsze, dlatego tarnobrzeski team lądował w Alicante, skąd po dwóch godzinach jazdy samochodem dotarł do celu. Na dodatek rozbił gospodarzy 3:0 i na horyzoncie pojawił się finał Ligi Mistrzyń. Ale Alicante brzmi jednak jakoś znajomo.
23 września 2018 roku, indywidualne mistrzostwa Europy seniorów
– To był niesamowity turniej, aż się łezka kręci w oku. Mam taki obrazek w oczach – po wszystkich procedurach, po dekoracji, dotarliśmy w końcu do hotelu i zaprosiłem ekipę na lampkę wina. Kiedy wyszliśmy z hotelu, zatrzymał się przy nim autobus i nagle wszyscy nam gratulowali – opowiada Zbigniew Nęcek, który wówczas był trenerem reprezentacji kobiet.
Bez wątpienia to był polski turniej – nasze zawodniczki zdobyły dwa medale w singlu, w tym historyczne złoto. Wydarzenie bez precedensu, które szybko się nie powtórzy. Najlepszą zawodniczką Europy została tarnobrzeżanka – Li Qian, a Katarzyna Grzybowska-Franc zdobyła brąz po półfinałowej porażce z „Małą”. Żadna z nich nie była wymieniana w gronie kandydatek do medalu, ale każda z osobna zagrała turniej życia. Grzybowskiej-Franc droga do medalu uchyliła się po wyeliminowaniu Austriaczki Liu Jia, ale to Li Qian dokonywała cudów pokonując kolejne, teoretycznie lepsze rywalki. – Nikt wówczas nie brał na poważnie Li Qian. Owszem, potrafiła zagrać wspaniałe mecze, ale w tamtym czasie bywała dość chimeryczna w trakcie trwania turniejów. Ten brak oczekiwań z zewnątrz i brak presji środowiska bardzo nam pomógł, mogliśmy w spokoju przepracowywać kolejne mecze – wspomina Kinga Stefańska, sparingpartnerka Li Qian i asystentka Zbigniewa Nęcka.
Poddać się? Ani mi się śni
– A potem wszystko działo się jak w transie. Ćwierćfinał Kaśki z Sabine Winter, wyraźnie wygrany a obok na stole wielkie kłopoty Li Qian, ale wielka wola walki trenera Nęcka udzieliła się też Małej. Tworzyli wspaniały duet. Do samego końca – dodaje Stefańska. Finał zaczął się jak z koszmaru sennego. Margarita Piesocka była bardzo dobrze przygotowana. Wcześniej pokonała Han Ying a na Li Qian obrała nietypową, ale bardzo skuteczną taktykę i konsekwentnie ją realizowała przez dwa sety. Kiedy Ukrainka wygrywała po dramatach drugą odsłonę 12:10, wydawało się, że to złamie Li Qian. Nic bardziej mylnego. „Mała” znalazła w sobie rozbójnika, uwierzyła, że pojawiło się antidotum na grę rywalki i wtedy zaczął się pokaz mocy tarnobrzeżanki. Dwa ostatnie sety wygrane 11:2 były dowodem, ile talentu i silnego charakteru drzemało w tej małej osóbce. A po ostatniej piłce to już tylko wszyscy ze sztabu sobie płakali – mniej lub bardziej oficjalnie.
Chinka, ale prawdziwa Polka
Qian pierwszy raz zupełnie mnie rozbroiła, jak śpiewała na podium polski hymn. Za drugim razem na konferencji prasowej w Warszawie, kiedy powiedziała, ile ma szczęścia, że nas spotkała na swojej drodze – przywołuje obrazy z pamięci Zbigniew Nęcek. „Mała” tym zupełnie szczerym i spontanicznym wyznaniem wówczas położyła na łopatki swojego szkoleniowca.
– Klub zdobywa kolejne tytuły, trofea, rozwija się i odnosi sukcesy na różnych płaszczyznach, ale osobiście dla mnie to już nie jest to samo bez „Małej”. Pewien etap życia zamknął się bezpowrotnie i szkoda, że przez sytuację niezależną od nas zakończył się szybciej niż mógł – dodaje wieloletnia klubowa i reprezentacyjna koleżanka Li Qian. – Już nawet przyzwyczaiłam się i nie denerwowałam, że wszędzie jesteśmy na ostatnią chwilę, trochę mi chyba brakuje tego wiecznego „ile mamy jeszcze czasu?” i biegania do samolotu, pociągu, na spotkania i jej ciągłego „gubienia się” po drodze, bo akurat spotkała kogoś z kim koniecznie musi zamienić kilka słów – śmieje się kapitan KTS-u.
– Wierzę, że Li Qian jeszcze przyjedzie do nas, bo ciągle nie pożegnała się oficjalnie z Tarnobrzegiem. Wiem, że i ona tęskni z nami, za Polską, ale chwilowo ma na głowie inne zajęcia – żartuje Zbigniew Nęcek. – Kiedyś się doczekamy jej przyjazdu i na pewno będzie to huczne wydarzenie – kończy.